24 stycznia, 2010

Stare, naprawdę dobre czasy.

Tak, są momenty w historii gier - i naszej jako graczy - których nie tylko nie zapomnimy do k0ńca życia, ale i odświeżymy po latach (przez plik *.exe) bez krępującego skonfudowania: "I ja się tym tak kiedyś jarałem?!?"


Wspomnienie na szybko. Medytacja nad podręcznikiem zaowocowała ciągiem skrajnie-nie- związanych-z-tematem I Wojny Światowej ciągów skojarzeń. Jedno z nich brzmi (zajebiście) - "Hej, Maciek powiedział kiedyś coś w języku kultystów z Blooda". Szybkie googlnięcie i 10 minut czasu spożytkowane na poznanie fascynującej historii jakiegoś amerykańskiego Swarożyca i wiernej mu armii truposzów, w legendarnego shootera studia Monolith.

A do tego skrót fabuły. Ok, czemu nie? Szybko okazało się, że każdy epizod jest naszpikowany smaczkami dla fanów horroru. Znawcy filmów i literatury (Ci hardkorowi) po wnikliwym badaniu poziomów odkryją masę easter horror-eagów. Takich typu gadżet na ścianie, "kultowy" (dla całej setki ludzi) tekst, czy jakiś większy obiekt albo całą scenkę (np. nawiązanie do palenia ciała Frankensteina na łajbie w lodowej scenerii).

Nie trzeba być jednak mega-znawcą tematu, żeby tą grą się szczerze zachwycić. Wystarczy kilka minut skakanie kodem po poziomach. Plonący zombie, kopanie czaszek, posługujący się własnym, gotycko-łacińskim(six!) językiem zakapturzeni kultyści? Zwariowany, surrealistyczny pociąg, wesołe miasteczko i dom strachów, XIX-wieczne posiadłości? Srogi miód!



Oczywiste jest, że shootery dziś to mechanika z innej planety. Ile osób wzdrygnie się na myśl, że spędzili kilkadziesiąt godzin bez użycia myszki, reloadu, wychylenia, przybliżenia celowania? A ile uśmiechnie wspominając magiczną SPACJĘ, która otwierała sekretne miejsca od których opadała szczena? Albo paletę broni od 1 do 0?

Dla mnie ta gra wywalczyła sobie nieśmiertelność. MOHAA nie odpalę już nigdy w życiu. Nie będę też więcej wspominał desantu na plaży Omaha jako oszałamiającego przeżycia - już z 5 lat temu zorientowałem się, że ta gra to wirtualny skansen z tabliczką "Zobacz jak wyglądał pierwszy, realistyczny shooter w klimatach IIWŚ" (tak, realistyczny - bez labiryntu z Hitlerem-robotem, alienów i kościotrupów).

A Blood? To symbol innej epoki, jak Duke Nukem 3D, Doom czy Shadow Warrior. Epoki 2D/3D, gdzie poziomy budowało się jak z klocków LEGO. Gdzie zamiast kilkugodzinnej pogoni za trzymającą w napięciu akcją, było 4x dłuższe kluczenie po przegiętych lokacjach w poszukiwaniu naboi, broni, kluczy, wejść, wyjść itd przeplatane masakrą i sączącym się z rozpikselowanych tekstów klimatem.


BTW - języków kultystów naprawdę istnieje: http://blood.wiki-site.com/index.php/Cultist_Language. A zatem... bhuuesco marana malax!

2 komentarze:

MS pisze...

Ech... kolego, aż mi łezka się w oku zakręciła! Blood po prostu rozcierał na miazgę - grafika była w niskiej rozdzielczości (nawet jak tamte czasy), ale atmosfera grozy i prawdziwego horroru, w którym gracz brał udział była nie do pobicia. Dodatkowo to, o czym napisałeś - "puszczanie oczka" do znawców nawiązania do filmów grozy, gier komputerowych (wiszące zwłoki Duke'a w jednym z poziomów). Gra była wcale niełatwa, a do tego autentycznie potrafiła przestraszyć (do dziś pamiętam te mrożące krew w żyłach spotkania z rybo-stworami, które poruszały się zarówno pod wodą jak i na lądzie). Dzięki za tego posta, przeczytałem i obejrzałem z wielką przyjemnością. Ave! ;)

Barnaba "b-side" Siegel pisze...

Witam :).

Blood miał naprawdę to coś - najlepsze jest to, że od czasów kiedy grałem jako 10-11 latek minął szmat czasu... a ta gra nadal straszy i nadal robi wrażenie rozmachem :).

A co do stopnia trudności - fakt. Trzeba było mieć nerwy ze stali, żeby nie roztrwonić amunicji i zdrowia, znać na pamięć tajne miejsca, miejscówki z amunicją i tak dalej.

Pozdrawiam