18 grudnia, 2010

Beowulf VS Beowulf

Wikingowie, potwory, topory, miecze, krew. Drakkary, fiordy, stoły pełne tłustego żarcia i dzbanów z miodem. Jeszcze więcej mieczy, toporów i krwi. Różowe spódniczki i skórzana bielizna. Pożoga, krzyki i gwałty przeplatane sprośnym śmiechem i piosenkami bardów. Każdy normalny człowiek zna i docenia takie klimaty. Wydawałoby się, że oddanie tej barwnej prostackiej atmosfery jest proste jak drut. Niezależnie od tego czy odbiorcą będzie gracz czy widz w kinie - chodzi tylko o przelanie na ekran folkloru (to znaczy miodu i posoki) mieszając to z gęstymi, epickimi walkami. Trudne? Niestety tak.



Zalecany podkład muzyczny


GRA

Zacząłem od gry. Kilka lat temu pisałem recenzję w PLAYU, ale przetragiczna optymalizacja na PC nie pozwoliła mi dotrzeć do końca. Ostatnio przypomniałem sobie, że mógłbym odświeżyć temat na konsoli, pożyczyłem od Knicza gierkę (thx) i jazda!

Generalnie gra robi spore wrażenie. Już w samym tutorialu zaczynamy się zabawiać w rozdupcanie monstrualnych krabów, a samouczek wieńczymy walką z gigantycznymi jednookimi bestiami z morskich czeluści (z ang. "one-eyed monsters" - koneserzy wiedzą o co chodzi). Widok wbijanego w oko kła, którym to kłem Beowulf następnie rozpruwa gardziel bestii jest gruby. Bardzo gruby.



Dalsza część gry od strony jatki raczej nie rozczarowuje. Beo chodzi z mieczem, ale może przerzucić się w dowolnym momencie na topór, włócznię czy młot. Albo gołe knykcie. A poza ciosami jest też łapanie wrogów, których da się:
a) okładać piąchami
b) okładać piąchami, a potem cisnąć w tłum
c) okładać piąchami, a potem rzucić na kolana i złamać kręgosłup w pół jak Steven Seagal
d) wyrwać broń

Pojawiają się też trolle wymagające obłapiania, które zamienia się w qte, a całość wieńczy oderwanie zwierzakowi górnej żuchwy od dolnej. I o to chodzi! Oprócz tego jest ciekawy patent z furią, czyli potężnym bojowym stanem w który da się wprowadzić Beo. Ciekawy dlatego, bo to broń obosieczna. Aktywując furię wyzwalamy najpierw małą novę agresji, która rani zarówno wrogów, jak i naszych sojuszników (ważni!), a do tego włącza się friendly fire i machanie mieczem może skończyć się śmiercią połowy naszej drużyny. Furia jest ciekawa z jeszcze jednego powodu. Pasek rage'a ładuje nam się, gdy obrywamy. A im bardziej obrywamy, tym bardziej jesteśmy realnie wkurzeni i tym bardziej korci nas do aktywacji groźnego stanu. Całości dopełniają zboczone wiedźmie podszepty w stylu "Release your fury!", co autentycznie potrafi sprawić, że zapomnimy o żelaznej logice i damy się ponieść emocjom.


A gdzie haczyk? Oczywiście że jest, w końcu to gra zrobiona na podstawie filmu. Oprócz słabej pracy kamery, bolą także małe plansze i spore ograniczenia w poruszania się, gdy teren robi wrażenie "otwartego". Do tego bardzo, bardzo mała liczba typów przeciwników i powtarzane kilka razy pod rząd identyczne questy-suchary. Zabij lidera kultystów i przejdź dalej. Zabij lidera kultystów i przejdź dalej. Zabij lidera kultystów i przejdź dalej. A wszystko przy wspaniałym akompaniamencie respawnujących się wrogów i całkiem randomowym SI wojów, którzy raz wymiatają, a raz walczą jak panienki. Do tego przedziwnie pokomplikowana fabuła i uboga próba ujęcia gry w RPG-owych ramach. Jest więc okno wyboru broni przed misją, ale oręż pozbawiony jest jakiegokolwiek opisu i statystyk. Jest okno ulepszania zdolności przywódczych i furii, ale również musimy uwierzyć na słowo twórcom, że warto w to inwestować, bo statsów zabkrało. No i w końcu megażałosny finisz - walka ze smokiem. 90% walki opiera się na powtarzaniu 3 nudnych i przesadnie prostych czynności. Całe szczęście, że pozostałe 10% to miłe qte.


FILM
[uwaga - tekst zawiera spoilery, ale i tak nic nie stracicie czytają je]



Nie miałem pojęcia jaki ten film będzie. Obeznani w temacie slasherów kumple oglądali w kinie i mówili, że niezły. Zwłaszcza tekst "On nie ma pyty!" (pod adresem Grendela) przesądził o oczekiwaniach - będzie sprośna Iliada!

Czy naprawdę muszę pisać jak mocny był zawód? Powiedzmy, że film zaczyna się nieźle. Jest duńska, zakrapiana impreza + trochę słaba animacja (bo jak się [dla mnie] okazało - film nie jest kostiumowy, tylko całkiem zdigitalizowany) , do której można się jednak przyzwyczaić. Potem wpada Grendel i robi jatkę. Akt pierwszy skończony. W akcie drugim przybywa rozrabiaka Beo, jest nowa impreza i srogi pojedynek z demonem. Po wygranej przybywa matka Grendela i wyżyna połowę duńskiego dworu. Zaczyna się akt trzeci, gdy Beo dostaje kontrakt na mamuśkę, ale nie zabija jej, wraca kłamiąc, że zabił i otrzymuje koronę króla Danii, który się zabija (żeby zdjąć z siebie klątwę).

Skoro gość został królem, to teraz dochodzimy do momentu, w którym powinna zacząć zasadnicza część filmu. Masowa rzeźnia, niegrzeczne teksty, legendarne wyczyny, kosmiczne melanże i tak dalej. I co? I akt czwarty przenosi nas jakieś 50 lat później, gdy Beo jest już siwiutki. W trakcie całych 40 minut oglądamy trwającą pół minuty walkę z jakimiś skandynawskimi bucami + słaby dialog Beowulfa z jego niedoszłym killerem oraz mocno przeciętną walkę ze smokiem, która wieńczy film.

Co jest? Czy ja przysnąłem i przegapiłem najlepsze momenty? Niestety nie. Ten film naprawdę jest tak denny i ogranicza się w zasadzie do 4 momentów:
1. Grendel zabija
2. Grendel zabity
3. Beowulf opętany przez wiedźmę
4. Walka ze smokiem

W tym momencie zdałem sobie sprawę jak dobra jest opisywana wyżej gra. Bo w niej, oprócz walki z Grendelem, spotkania jego matki i finalnego starcia ze smokiem jest jakieś 10-15 godzin uganiania się za sławą i potworami. Łazimy po bagnach i nadupcamy kultystów, ratujemy dziewice z rąk trolii, którym rozrywamy szczęki i wyrywamy wnętrzności. Zmagamy się z wiedźmami, które zwabiają do siebie naszych wojów i rozrywamy na strzępy kolejne stada dzikich kultystów. A potem nadziewamy na szpice tyłki złych wikingów i ich głupich minionów wyposażonych w szpony a la Wolverine. A potem są kolejne trolle i kolejni barbarzyńcy. I gdy wydaje się, że zobaczyliśmy już wszystko płyniemy do cholernej Skandynawii, żeby walczyć z gigantycznymi lodowymi soplami, nie mniej lodowymi trollami i bestiami oraz lodową dziwką wiedźmą. Aha, zapomniałem jeszcze o genialnym motywie walki z cieniami naszych zmarłych wojów, których poświęciliśmy, żeby wygrać z Grendelem.

To scena, której nie zobaczycie w tym filmie.

To chyba pierwszy raz, kiedy budżetowa gra na podstawie filmu przegoniła pierwowzór mniej więcej pięciokrotnie. Jakkolwiek przeciętna by nie była, oddała pokaźną część życia Beowulfa - monster slayera nie tylko z nazwy, ale i z czynów.

I żeby było zabawniej. Highlightem filmu miała być goła Angelina Jolie. Co prawda golizna jest komputerowa, ale całkiem sugestywna. Problem w tym, że pomimo tego realizmu i ponętności Jolie, uwodzenie Beowulfa wyglądało również 5x lepiej w growej wersji, choć z 5x słabszą grafiką niż w filmie.


W zasadzie jak teraz myślę o filmie, to nie rozumiem po co go nakręcono. Można było wybrać 100 innych historyczno-legendarnych tematów albo przedstawić konflikty w tak bezkrwawy sposób jak w tegorocznym Prince of Persia: Piaski Czasu. Zakładam, że po zatrudnieniu topowych aktorów i wydaniu kasy na animację nie starczyło forsy na dobry scenariusz albo obfite sceny bitwy. Wyszedł z tego hamburger, któremu ukradziono mięcho i zawinięto w papier z łacińskimi prawniczymi sentencjami. Za wielką dolewkę w postaci bonusowego DVD podziękuję.




I jeszcze bonus z mojego archiwum growych screenów:



09 grudnia, 2010

Call of Duty: Black Ops - wkurw instant!

Black Ops dołączyło do zaszczytnej listy kilku gier, których pudełka zostały ze złości zmasakrowane o ścianę. Poprzedni taki incydent miał miejsce dawno temu i zaszczyt jebnął kopnął Need For Speed: Underground (gdy kumpel się o tym dowiedział, powiedział pół żartem, że jestem nienormalny, po czym pożyczył grę i doskonale zrozumiał, czemu dvd-box jest w połowie ukruszony).


Do rzeczy. Nienawidzę w shooterach momentów, gdy przejście dalej polega na agresywnym przełamaniu bariery respawnujących się wrogów (zwłaszcza gdy nie sprzyja temu ani otoczenie, ani posiadany sprzęt). NIENAWIDZĘ! Wyzywam wtedy grę od pomiotów piekła i brzydko wyrażam się o Bogu ducha winnych matkach twórców. Oprócz tego, że jest to cholernie męczące (i męczenie się z feralnym etapem i wykrzykiwanie kolejnej łańcuchowej wiąchy) oraz finalnie daje małą satysfakcję, jest jeszcze druga rzecz. Mamy do cholery 2010 rok i naprawdę można się bardziej postarać niż zsyłać na nas hordę szybko respawnujących się wojskowych i to na otwartej przestrzeni, gdzie mamy 50% szansy zarobienia całkiem przypadkowej kuli (czy używając fachowego słownictwa: heada z dupy). I jest sprawa trzecia. Cel, pieprzony cel misji!

Chodzi oczywiście o misję w Wietnamie. Jest taki moment, gdy ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać. Rozglądam się - po wzgórzu zasuwa masakryczna liczba "żółtków", a gdzieś w oddali jest zaznaczony punkcik. I co ja mam do cholery z nim zrobić? Jak napalm to pewnie strzelać. Zero reakcji. Może TAB coś pomoże, standardowy klawisz od wyświetlania zadań? Nul. Wciskam Escape i już widzę jasne cele: "Broń Ping-Pong, zdobądź wzgórze". Tak, dokładnie o to chodziło!!! Brawo Treyarch.

Ok, próba detonacji napalmu raz jeszcze. Chcę zbiec niżej, ale nie doszedłem nawet do krawędzi wzgórza, bo genialne SI moich sojuszników sprawia, że 6 marines nie jest w stanie zabić jednego Wietnamczyka, a z kolei genialne SI wrogów nakierowuje ich od razu na mnie. Zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, wróg minął Marines i mnie zabił. Ekstra!

Respawn. Niestety jeszcze nie jestem na wzgórzu, ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać. Tym razem korzystam z mojego skilla, rozdaję fragi i granaty, dobiegam do jakiegoś CKM-a. Biorę go w łapę, nasuwam w oznaczony punkcik. Zero reakcji. Rzucam tam granat. Nic. Chciałem zacząć zbiegać niżej, ale SI sojusznika przyblokowało mnie na śmierć. Super.

Respawn. Ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać.
Coś tam mamroczą mi o składzie amunicji, ale nie wiem po co, skoro po 10 minutach gry mam przy sobie nadal ok. 1000 naboi do dwóch broni. Zdobywam jednak skład i zaczynam sukcesywnie oczyszczać wzgórze. Idzie mi całkiem nieźle i zbliżam się do zaznaczonego punkciku, ale nie pokazuje mi się żadna interakcja. Z drugiej strony piekło jakie wokół punktu panuje nie pozwala ani trochę się rozejrzeć. Ginę od 245 wietnamskich kul.

Respawn. Ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać. Zbiegam. Śmierć. Respawn. Ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać. Zbiegam. Śmierć. Respawn. Ląduję w tunelu, biegnę nim, przeładowuję broń, wychodzę na wzgórze, słucham przemowy kumpla i dowiaduje się, że są beczki z napalmem, które trzeba wykorzystać. Zbiegam. Śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć. Resprawn, tunel, reload, brefieng, śmierć....

CO JEST DO ^$#&&^*($ W *&#*$ *&#$&#$ NĘDZY, #&$(*#&$&$ TREAYARCH W &*#$*&$# SOBIE WSADŹCIE #&$*#&$!!!!11!!!! ....


Agresja sięgnęła zenitu, ale nie ma takiej opcji, że by nie dowiedzieć się co wydarzy się dalej. Krótkie 3 wdechy i podchodzę do sprawy profesjonalnie. Alt+Tab i YouTube. Jest misja, jest rozwiązanie. I jakie oczywiste! Poczułem się jak kretyn. Oczywiście trzeba było:

a) zbiec gdzieś na dół
b) domyślić się które z nieoznaczonych beczek zawierają napalm
c) oczyścić teren nie licząc na słabych sojuszników
d) wcisnąć F i liczyć, że podczas rozcinania nożem beczki nie zginiemy
e) oglądać animację lecącej beczki licząc, że nie zginiemy
f) obserwować eksplozję beczki, która nie wiadomo czemu się zapaliła. I liczyć, że nie zgniemy
g) Znaleźć drugą beczkę i powtórzyć punkty b-f

I jeszcze mega finał. Punkt na mapie wskazywał nie beczki, nie okolice, gdzie jest można znaleźć. Punkt wskazywał... miejsce, gdzie automatycznie spadną beczki po ich pchnięciu. I to jest ten moment, gdy bohaterom kreskówek zaczyna lecieć para z uszu po czym zaczynają się w wariackim podrygu odbijać od ścian. Albo następuje jakaś inna kwintesencja absolutu!


Aha, żeby rage'u było za dość. Nienawidzę misji, gdzie nie wiadomo gdzie iść i powtarzamy po 20 razy oczyszczanie jednego dachu, bo liczba niespodziewanych wydarzeń, przypadkowych śmierci i zagadkowe ścieżki do celu totalnie zabijają płynność gry. Szkoda, że Treyarch poszedł momentami na łatwiznę. Nie oczekiwałem, żeby single pobił Modern Warfare 2, mógłby być spokojnie o klasę niższy, ale przy tym spójny, dopracowany i w miarę nowoczesny.

02 grudnia, 2010

Criterion na 75% mocy

Dziś o nowym NFS-ie, który - jak każda porządna skillowa gra - od pewnego momentu zaczyna niemiłosierne wkurzać. Z rzucanych w stronę monitora jobów wypływa moje lamerstwo przemieszane z delikatnym uwagami na temat niedociągnięć. Kiedy jednak udaje mi się poprawić wynik i w końcu zgarnąć złoto, emocje naturalnie opadają, e-pen wzrasta, ale niesmak związany z pewnym kwestiami pozostaje



1. GÓWNIANE LEGENDY

Nie znam się na sportowych brykach. Do mojej świadomości docierają jedynie marki nachalnie lansowane w reklamach czy grach albo legendy z dzieciństwa. Ferrari w Need For Speedzie, z niewiadomych przyczyn, zabrakło, ale pojawiła się kultowa Corvetta i uber Viper. Nie mam pojęcia czym się różnią dzisiejsze modele od tych sprzed 15 lat, zresztą to nie ważne - marka jest marką.

Czego oczekuję od nich w grze? W zasadzie niczego specjalnego poza tym, że legendarne bryki będą śmigały rączo jak rumaki z westernu. Rzeczywistość okazała się brutalna, bo obydwie bryki są nieprzeciętnie słabe. Ok, wyciągają gigantyczne prędkości, ale na 'poważniejszym' etapie grania potrzebne są auta idealne, a nie szybkie złomy.

Obydwie marki nie dość, że nie zachwycają osiągami, to jeszcze ich lekkość sprawia, że wchodzenie w trudniejsze drifty na wirażach czy łapanie uciekinierów w trybie Hot Pursuit, kończy się nieprzewidywanymi trudnościami i robieniem bączków o 180 stopni. W skrócie - powtarzamy jazdę dopóki nie zrozumiemy, że trzeba sięgnąć po inny wóz.

Zresztą od używania ich odstręcza już samo menu. Klasycznie fury w grach są segregowane mniej więcej od najsłabszej do najlepszej. A jak to wygląda w NFS-ie? Zobaczmy. O to pierwsze cztery odblokowywane po kolei:

Seria: Jednostka pościgowa [dla noobów - bardzo szybkie]

1. Ford GT
- max. 329 km/h
- 0 do 100 - 3,6s
- 550 KM

2. Bentley Continental Supersports Coupe
- max 328 km/h
- 0 do 100 - 3,7s
- 621 KM

3. Lamborghini Murcielago LP 640
- max 339 km/h
- 0 do 100 - 3,4s
- 631 KM

4. Viper SRT 10 ACR
- max 325 km/h
- 0 do 100 - 3,5s
- 600 KM


Zaraz. To najpierw dostaję kozackie Lamborghini, a potem słabszego we wszystkim Vipera? Skąd taki bezsensowny pomysł?

Teraz cofnijmy się na chwilę pamięcią do Burnouta. Tam wozy miały 3 statystyki - prędkość maksymalną, przyśpieszenie i nieobecne w NFS-ie Stunt. Zasada była taka, że raz dostawaliśmy wóz szybki, ale ciężki, a raz umiarkowanie szybki, ale idealny do akrobacji. Wychodzi na to, że Criterion poleciał sobie w kulki i przeniósł identyczny mechanizm do Hot Pursuit, bo Viper swoją zwrotnością nadaje się idealnie do skakania i robienia obrotów... ale nie do ścigania bandziorów i precyzyjnej jazdy.


2. ZABURZONA HIERARCHIA

Warto zresztą zauważyć, że sposób przyznawania nagród jest w ogóle słaby. Nowe bryki dostajemy co chwila, 1-2 wyścigi i już coś wskakuje do garażu. Nie trzeba nic kupować, ani ulepszać. Twórcy najwyraźniej stwierdzili, że w myśl bardzo aktualnej zasady nagradzania gracza za każdą czynność, wciskanie nowych fur będzie idealne. I byłoby to fajne, gdyby nie 2 rzeczy.

W Hot Pursuit jest to nagminne, że z czasem odblokowujemy słabsze auta. Całą masę słabszych aut. Ok, w grach samochodowych fajne jest jeżdżenie różnymi brykami samo w sobie, jak ktoś chce mieć trochę zabawy, to nie będzie katował każdego wyścigu jednym wozem, tylko dobierze inny, który fajnie wygląda. Ale w momencie, gdy zaczynają się ostre wyścigi i liczy się każda sekunda, nowo zdobyte pojazdy nie nadają się do niczego (nie, nie ma achievmentu "przejedź łącznie 10km każdym samochodem w grze")

Druga rzecz to przedziwne ograniczenia jakie narzuca gra. Bardzo często dostajemy bryki "na zapas", czyli z kolejnej, lepszej serii, która jeszcze nie jest dostępna. Co to za nagroda z której nie można skorzystać? Inny typ ograniczeń jest już wewnątrz samego wyścigu. W części trzeba pojechać z góry narzuconym autem, w części da się wybrać np. jedno z trzech, podczas, gdy posiadamy 10. Reszta po prostu jest niedostępna w wyścigu. Cholera, to są moje zdobycze i chce z nich korzystać, kiedy mam na to ochotę!


3. CUT-PSUJKI

Idąć śladami Burnouta, Criterion wrzuciło krótkie przerywniki filmowe, żeby 'urozmaicić rozgrywkę' czy raczej zapoznać głupiego gracza z każdym wydarzeniem na trasie. Ok, rozumiem, że kraksa musi się skończyć pokazową wstawką (chociaż nie wiem jakim cudem są one brzydsze niż w starym Burnoucie), ale po co w kółko pokazywać nowe elementy. Co mnie obchodzi, że do akcji wjeżdża policyjny Bentley? Glina jest glina, marka jego wozu w niczym mi nie pomoże.

Jednak niewybaczalne jest to, że te wstawki po prostu psują płynność jazdy. Czasami jest to niegroźne, a czasami potrafi skutecznie popsuć nam wyścig.

Koneserzy wiedzą, że dobrze jest wjechać w jeszcze stojącego na poboczu policjanta z pełną prędkością, bo zanim jego wóz w ogóle ruszy - zostanie skasowany. Auto-radar ostrzega nas przed niebieskimi, widać ich na mini-mapie, więc czasem łatwo w nich przycelować. Nie w momencie, gdy odpala się cut-scenka informująca nas cóż to za marka stoi za rogiem. Przerywnik psuje nasze flow, bo gdy się skończy mamy ułamek sekundy, żeby odpowiednio nakierować auto. Jeśli to nasz pierwszy przejazd, możemy zapomnieć o udanym manewrze.

To jeszcze nic w porównaniu z filmikami pokazującymi jak właśnie skasowaliśmy uciekiniera lub gliniarza w trakcie jazdy. Każdy pamięta, że w Burnoucie zostało to genialnie rozwiązane, bo gdy scenka odpalała się na zakręcie, to po jej zakończeniu nasz wóz przez chwilę dostawał wspomaganie i bez naszej pomocy idealnie przejeżdżał zakręt. Tak, zgadliście - tu zostało to popsute. Czasami faktycznie komputer steruje za nas, ale często po końcu filmiku wbijamy się w bandę albo wykonujemy rozpaczliwe hamowanie ręcznym.

Przyczyna jest prosta. Zrobiono to wyłącznie po to, żeby fajnie prezentowały się trailery. Przez pierwszą godzinę podziwianie filmików jest fajne, ale potem zwyczajnie denerwuje. Nie, nie chcę oglądać mojego jednego sukcesu, kiedy gonią jeszcze czterech rozpędzonych bandziorów i wolę trzymać tempo niż gapić się na słabe slow motion.

A efekt? Efekt taki, że gracz musi nauczyć się w którym miejscu gra popełnia błędy i nawet, gdy okazja jest idealna - kasować wrogów na zakrętach nie wolno.


4. GRA CZITUJE!!1!!!1one1!!

W obie strony. Nie da się uciec porządnie rywalom, a przy każdej naszej pomyłce jesteśmy automatycznie doganiani. A SI-policja ma nieziemieskie przyspieszenie. Z drugiej strony, kiedy my zaliczamy kraksę, nie mamy pół minuty w plecy, tylko lądujemy między środkiem, a końcem peletonu mając 3/4 prędkości. Głupie, ale praktyczne :).


5. KIEROWCA

To aż niewiarygodne, że takie studio i taki wydawca pozwoliło na coś takiego. W tej grze KAŻDY uciekinier i każdy policjant wygląda tak samo. Przypominają woskowe figury, które od gier sprzed 15 lat różnią się tylko liczbą pikseli. Ale ok, sam chwaliłem oldskul w nowym NFS-ie, więc z chęcią to przełknę.

Natomiast animacje można sobie było już naprawdę darować. Jadąc jakimś cabrio, gdy zostaniemy zatrzymani, możemy obserwować jak nasza lalka machą piąsteczkami. To już niestety wygląda megażałośnie, lepiej byłoby pozostawić kierowcę sztywnego jak pal. Albo wysilić się na dobrą animację. A może EA na to budżet obcięło?



Żebym nie został źle zrozumiany. Need For Speed: Hot Pursuit jest FANTASTYCZNY! Nasuwam w niego codziennie i pomimo łapania złości i tak do niego wracam. Ale pomiędzy radochą jest też surowa ocena jakości. Wiem, że gra miała być NFS-em, a nie Burnoutem 2, ale liczba niedociągnięć jest zbyt duża. Uchodzący za mistrzów ludzie z Criterionu mogli znacznie bardziej rozpalić temat, a tak wyciągnęli z siebie jakieś 75% mocy. Liczę, że kolejna ich gra będzie już "NA PEŁNEJ KURWIE!!1!1!".

11 listopada, 2010

Two Worlds II triple fail

Jakie jest Two Worlds II sprawdzę dopiero w piątek, a tymczasem gierka zalicza potrójną wtopę jeszcze przed wydaniem:

1 - premiera polskiej gry później niż w innych krajach Europy

2 - premiera polskiej gry, opisywanej przez międzynarodową prasę jako potencjalnie najlepsze RPG 2010, nie ma dubbingu

3- premiera edycji kolekcjonerskiej polskiej gry nie dojdzie do skutku


Ok, rozumiem, że Polska nie jest głównym rynkiem zbytu tylko są nim Niemcy. I że wersja PC nie sprzeda się pewnie tak dobrze jak konsolowa, a konsolowa pójdzie głównie na zachód. Ale to nie oznacza, że gra sprzeda się u nas słabo albo jesteśmy rynkiem mało ważnym - rodzimy kraj developerów jest zawsze ważny, bo tu najłatwiej o społeczność i fanbojów. I najłatwiej o wzbudzenie zainteresowania - "Hej, zobaczcie jaką NASI grę zrobili".

Nie mam pojęcia czemu nie można było dograć premiery równo ze światową. Nie mam pojęcia czemu ktoś stwierdził, że robienie dubbingu jest nieopłacalne. Jakoś tak się składa, że jednak całkiem sporo gier ma dubbing. Tegoroczny action-RPGowy konkurent Two Worlda II - Arcania - się tego doczekał.

Natomiast brak edycji kolekcjonerskiej jest zarazem najmniej ważny i najbardziej niezrozumiały. CD Projekt tłumaczy się "względami niezależnymi od nich". Co mogło stać na przeszkodzie, że temu, skoro w Niemczech pojawiły się nawet 2 różne edycje kolekcjonerskie? Porządnego wyjaśnienia nie ma, po sieci krążą jedynie plotki, że chodzi o nieistniejące już CDV, które się procesuje. Jak to się ma do polski? A może ktoś zwyczajnie nie zaplanował dobrze terminu zlecenia fabrykom tworzenia elementów do EK i chciał uniknąć afery w stylu EK Wiedźmina? Albo ktoś stwierdził, że to nieopłacalne?

Zresztą - jaka odpowiedź by nie była, trzeba dać porządną informację i chociaż w bełkotliwy sposób ogłosić brak EK. Tymczasem jedyne co ukazało się na stronie CDP to news "Two Worlds II już w piątek 12 listopada!", a na dole krótka wzmianka dla uważnych. Koniecznie trzeba dodawać, że to "mało poważne"?




Nie będę płakał z braku nowej figurki na biurku, ale chciałbym, żeby nasz rynek gier w końcu wyglądał "normalnie".

21 października, 2010

Targi ON/OFF, czyli pooszukujmy się, że mamy kulturą gamingu

Jakie targi PGA (Poznań Game Arena) były nie wiem, bo nie byłem, ale z opinii graczy i licznej obecności dziennikarzy można wywnioskować, że nie było źle.

Dla nas, mediów, nie było tam za wiele, bo przedstawiono prawie wyłącznie gry, które są już w sklepach albo niedługo się ukażą (czyli wszystko to w co graliśmy wcześniej). Ale to nieistotne. Najważniejsze, że zeszły się tam tłumy odwiedzających, którzy nawet jeśli biegali tylko za darmowymi próbkami i robili zdjęcia z dupiastymi hostessami, w jakimś stopniu współtworzą kulturą gamingu w Polsce.

Bo potem można pokazać to w telewizji, że młodzież się interesuje grami i nie spędza weekendu na "piwie i pr0nie", bo z dzieciakami mogą przyjść rodzicie, żeby zobaczyć czym ich pociechy się interesują, samemu spróbować pomachać pilocikiem od Wii. I koniec końców - można zobaczyć nowości, o których się potem mówi, myśli, pisze - czyli właśnie tworzy kulturę.


Jak już wiadomo od dawna, PGA się przeniosło do Warszawy. Przeniosło na takiej zasadzie, że zostało wcielone w ogólne targi elektroniki ON/OFF, w miejsce gdzie cena wynajmu powierzchni jest potwornie droga, a wstęp dla zwiedzających kosztuje 20/30zł.

Ok, może za tę kasę jednak gracze znajdą coś dla siebie? Sprawdźmy:

Setki atrakcji czekać będą także w Strefie Gier, gdzie swoje najnowsze tytuły
pokażą CD Projekt, Microsoft, Nintendo oraz Ubisoft. Natomiast, dzięki firmom
4max i Big Race Sim, będzie można spróbować swoich umiejętności rajdowych na
symulatorach wyścigowych.


... i wszystko jasne. Spośród graczy wyłącznie prawdziwi nałogowcy mogą być zainteresowani wstępem, i to też ryzykując kilka godzin, które mogliby poświęcić na skillowanie.

Jedyną faktyczną atrakcją może okazać się stanowisko Nintendo, które nigdy wcześniej(?) bezpośrednio nie interesowało się polskim rynkiem. A skoro się nie interesowało, to doświadczenie podpowiada mi, że zamiast poważnych rozmów i prezentacji będą tłumaczyli czym jest NDS i Wii, jakie są ich zalety, że mają Wii Fit i spytają się czy znamy Mario.


Może przesadnie narzekam, ale patrząc w szerszej perspektywie sytuacja rysuję się dosyć smutno. Gry stają się z roku na rok coraz poważniejszym segmentem rozgrywki, może za jakiś czas w Europie gaming będzie dominował. W Polsce zawsze wszystko idzie wolniej, ale postępy w przełożeniu na właśnie kulturę posuwają się w żółwim tempie.

Naprawdę nie da się zorganizować chociaż raz w roku porządnych targów dla graczy?


16 października, 2010

Jak NIE pisać o edycjach kolekcjonerskich gier

"Drżącymi rękoma zrywam folijkę...", czyli poradnik jak NIE pisać o edycjach kolekcjonerskch gier w sieci (znany także koneserom pod nazwą "Your Nerd Guide How To Be Not As Gay As Usually")


Edycje kolekcjonerskie - temat rzeka. Jedno jest pewne. Każdy prawdziwy gracz nie przechodzi obok nich obojętnie. Nawet jeśli są wypełnione crapem, badziewiem typu żenująco małe DLC, ozdoba dla avatara w profilu xboxa, zbędny pet do WoW-a, voucher na weekend Double XP, niepotrzebne e-itemy, to - nie oszukujmy się - nasz wzrok odlepi się od każdej kobiety i powędruje w stronę półki z EK.

O ile nie ma nic złego w tym, że zgraja dorosłych gości zaczyna zachowywać się przy EK jak dzieci w basenie z piłeczkami, ustawia pudełko na biurku zamiast zdjęcia żony, chodzi przez miesiąc w elitarnym t-shircie, zamienia biznesowy neseser na wojskową torbę, bawi dołączonymi laleczkami czy uprawia takie tam inne, drobne przyjemności...

by Bigos

... zadziwiające jest to, że niektórzy swoje emocje w skali co najmniej 1:1 przenoszą na bloga czy jakieś forum. Efektem jest coś w stylu gimnazjalnej rozprawki pt. "Moja wymarzona podróż" albo zwierzeń 12-letniej fanki jednorożców. Generalnie - WTF? Żeby nie być gołosłownym, oto odrobina praktyki do teorii (dwa cytaty pochodzą nawet z dosyć mocno znanego portalu growego):


Wczoraj spotkała mnie mała niespodzianka. Leżę sobie spokojnie w łóżku, bo dzień mam niezbyt dobry udany. Po jakimś czasie słyszę dzwonek do drzwi.
(...)
Otwieram więc paczkę... i moim oczom ukazała się książka "Medieval 2: Total War- Album" a na tej książce jest jakieś zawiniątko.


Drżącymi dłońmi zrywam folię i stawiam pudło na biurku. Tektura lakierowana. Szkoda trochę, że niezbyt gruba, przez co jest duża szansa, że w przyszłości czymś uda się skutecznie przygnieść pudełko.


Po zdjęciu drżącymi rękoma folii z pudełka i pobieżnemu przewertowaniu instrukcji, zacząłem się zastanawiać ile długich miesięcy czekałem na ukazanie się drugiej części komandosów. Już miałem udzielić sobie odpowiedzi wywnioskowanej na podstawie czasu spędzonego na czytaniu zapowiedzi oraz oglądaniu zdjęć i filmów z gry, kiedy to instalacja dobiegła końca i po chwili mogłem po raz kolejny wcielić się w dowódcę elitarnej jednostki komandosów.


To było dziś... Tak wracam ze szkoły a z mojego domu wychodzi kurier z DTD. Byłem nieco zaskoczony, ponieważ samochód tej firmy stał około 500 metrów dalej. Okazało się, że miły pan nie potrafił znaleźć numeru :) Po wymianie kilku zdań na ulicy pobiegłem do domu. Oddałem mamie pieniążki, które musiała zapłacić kurierowi i drżącymi rękoma zacząłem ściągać folię z opakowania...


[i kontynuacja-MEGA FINISZ]

Odpaliłem grę... Skończyłem już prolog :P Kochałem się z Triss jestem pod ogromnym wrażeniem :)

Grubo!
Żałuję, że nie mam w swoich przepastnych zbiorach pierwszego numeru Engarde. Recenzja bodajże Far Cry'a 2, zaczęła się dokładnie od tekstu o "drżącej ręcej" i "zrywaniu folijki", a następnie została 'okraszona' wzmianką o kolorowych folderach, które przysłał dystrybutor. Zabrakło tylko sformułowania "Pan Kurier" - może dlatego gra nie dostała u nich 10/10?


A teraz meritum - Jak NIE pisać o edycjach kolekcjonerskich gier:

1. Gimnazjalna relacja:
"od rana czekałem na Pana kuriera.." - fail [generalnie samo Pan Kurier jest bardzo słabe]
"miły Pan podał mi tajemniczą paczuszkę..." - fail
"drżącą pałką ręką zrywam folijkę..." - uberfail
"lśniące, lakierowane pudełko będzie ozdobą mojej półki" - fail
"wysypałem na łóżeczko wszystkie skarby" - fail
"wprost nie mogę powstrzymać radości..." - fail
"oniemiałem z zachwytu widząc..." - fail
"zapach pudełka niemożebnie wiercił moje nozdrza..." - fail
"ten widok sprawił, że zapomniałem o całym otaczającym mnie świecie..." - fail

"prawie zesrałem się ze szczęścia..." - props!


2. Indeks stwierdzeń zakazanych

Zdrobnienia: paczuszka, prezencik, kurierek, folijka, rączki, książeczka, figurusia, koszuleczka, plakacik, itemiki, pecik, avek/avuś, etc. Zdrobnienia są złe, m'kay?

Górnolotne określenia: radość przepełniająca serce, niewypowiedziany zachwyt, oniemieć, okraszony, skarby, tajemniczy, długoletnie oczekiwanie, coś nieprawdopodobnego/niesamowitego, wprost X (gdzie X jest synonimem ekstazy), magia chwili, moja dusza, anielski chór, niebo/raj/eden, rozkosz, lekkie jak bita śmietana itd



Zabronione jest również używanie łacińskich i francuskich wtrętów, szukanie analogii z telenowelami albo powiedzonkami ich bohaterów oraz szczególnie - stawianie uśmieszków. Podobno boty Google skanują blogi pod kątem nagromadzenia emotów i kasują te strony, które przekroczą wyznaczoną przez Unię normę uśmiechów na kilopiksel kwadratowy.


3. Bonusowe porady

- ukryj wiek w swoim profilu, żeby nikt nie dowiedział się, że masz 30 lat
- rozmazane foty z komórki są złe
- tysiąc zdjęć każdego elementu z każdej perspektywy też
- nie chwal się jak dobrze gra będzie śmigała na Twoim nowym hi-endowym sprzęcie
- nie narzekaj, że będziesz miał pokaz slajdów na swoim gracie
- ani na to, że miałeś zły dzień/jesteś chory/dziewczyna Cię rzuciła/nie możesz wziąć się za pisanie magisterki



A jak pisać? Gotowej formułki nie przedstawię, bo hejterzy mogą celnie zripostować "beznadzieja, nie znasz się!", co by negatywnie wpłynęło na moje samopoczucie (zwłaszcza, że nie poprawi mi go dziś Pan Kurier żadną paczuszką). Ale zobaczmy co mają na ten temat do powiedzenia starożytni:

"Odpowiedzi szukać musisz porzucając głębię własnego JA na rzecz wspięcia się na wyżyny wyluzowania" jak powiedział Konfucjusz do sprzedawcy hot-dogów podczas meczu finałowego II ligi baseballa w Chicago.

I tego należy się trzymać!

13 października, 2010

World of Tanks - czołgowe MMO

Dwa dni temu przyjechała do Polski ekipa z Wargaming.net - studia zajmującego się raczej niszowymi strategiami, które ostatnio całą moc wpakowało w World of Tanks, czyli MMO z czołgami w roli głównej.

Gra wygląda naprawdę bardzo nieźle, to pomysł jakie brakowało od dawna i w dodatku wykonany bardzo fachowo. Było mnóstwo detali, pokaz gry, wywiady i tak dalej. Tak więc w najbliższych wydaniach (zapewne) będzie co poczytać. Zwłaszcza, że do tego czasu zdążę dodatkowo ponasuwać i połączyć szumne zapowiedzi z rzeczywistością.

05 października, 2010

Pocztówka z wakacji

Ten tak zwany czas odpoczynku od gier jest oczywiście fikcją. Brak laptopa i piękne polskie morze wcale nie pozwalają zapomnieć o swoim drugim, wirtualnym sercu.

Kochani Rodzice! Nie martwcie się o mnie,
żetonów mam pod dostatkiem. Wrócę do Was
z większym skillem.

Ciągłe wysiadywanie przy kompie, czy to z powodów zawodowych czy rekreacyjne gapienie się w ekran, sprawia, że na wakacyjnych wyjazdach grać zwyczajnie nie chcę! 30 minut z przenośną konsolą (gdy wielogodzinna podróż staje się męką) to szczyt moich możliwości. Z drugiej strony to właśnie ferie pokazują jak mocno pecet i granie w ogóle zakorzeniło się w egzystencji gracza. U mnie - sądzę, że tak mniej więcej na poziomie edukacji, którą wyniosłem z podstawówki.

Starcraft sentymentalnie

Chociaż większość moich znajomych przestała inwestować w kompa pod kątem nowych gier, hasło "premiera Starcrafta II!!!" wywoływało u nich miły dreszcz emocji. Coś jak kontynuacja starej, ulubionej książki. O ile pogadać z niegrającymi już kumplami raczej się nie da, o tyle można sobie wspólnie odświeżyć pamięć i odpowiedzieć na pytanie czemu ta gra zachwycała przed laty. Fabuła, multiplayer, mechanika? Ok, ale tu chodziło o coś więcej.

Lipiec 1999. Polana za domkiem kumpla nadawało się idealnie na dodanie do Starcrafta nowego rozdziału. Wysokie krzaczory utrudniały widoczność, ciężko było wypatrzeć wyimaginowanych Zergów, a co dopiero ich trafić z patykowego karabinu. Na szczęście zawsze dało się uciec do bunkra. Mała górka z dołkiem wypełnionym pustymi butelkami po tanich winach została z miejsca punktem obserwacyjnym z możliwością ciskania szklanymi granatami. Niedawno dowiedziałem się, że z innymi kolegami na obozie harcerskim wycinaliśmy battlecruisery z ziemniaków.

Nadmorska świątynia

Lipiec 2010. Nadbałtycka promenada (każda!) to rewia cudownego kiczu. Przechodzenie obok straganów z chińskimi muszelkami i pistoletami na kulki jest miłe, ale nic ponadto. Wszędzie mają względnie to samo, ekscytacji brak. Oprócz jednego jedynego miejsca, świątyni pradawnego grania - salonu gier. Co by się nie działo, do niego wejdę zawsze. Chociażby tylko po to, żeby pogapić się jakie gierki mają, czy czegoś nie przegapiłem przez ostatnie lata.


Dużo podróżuję i poznaję egzotyczną kuchnię!


Najczęściej wejście pod duszny, ciemny namiot to niezły flashback z przeszłości (dla młodszych pewnie wizyta w skansenie). Widzę dokładnie te same tytuły, w które zagrywałem się na koloniach jakieś 10-15 lat temu. Jest bijatyka Virtua Fighter, są Virtua Cops i House of the Death z plastikowymi pistoletami i starożytne wyścigi z grafiką, od której pękają oczy. Wybieram jednak rundkę w bodajże wyścigi Daytona USA. Fotel kierowcy zamienia się w wehikuł czasu - przypomniałem sobie, że drift i fizyka jazdy to świeże wynalazki, których tamte tępe arcade'ówki nie znały. I chociaż przyjemność z jazdy była zerowa, wstaję od maszyny jak z królewskiego tronu.

Epilog

Oprócz lekcji historii, jest też lekcja teraźniejszości. Obok mnie stoi 60-letnia babcia, która bezbłędnie tańczy na macie. Po skończonej partyjce podchodzi do chłopaków przy automacie z nowszą generację ścigałek, tłumaczy im taktykę jazdy i poucza, że zapomnieli o używaniu nitro.

To dobry znak. Mam nadzieję już za kilka lat w budkach z kolorowym badziewiem będzie pluszowy Mario, który po ściśnięciu krzyczy "Let's-a-go", a do koszulek ze „śmiesznymi” tekstami o piwie, sexie i marihuanie dołączą takie z napisami „n00b pwner” i czy kolorową grafiką Pac-mana.



04 października, 2010

Recenzja - ArcaniA: Gothic 4 już jest

Pierwsza w Polsce, a druga w galaktyce*. Tak, to jest osiągnięcie! Co prawda od dawna było wiadomo, że gra okaże się crapem nie powtórzy sukcesu poprzedników**, ale nadal rzesze fanów czekają na to, aby przekonać się czy to faktycznie prawda, czy może ostał się chociaż mały procent gotyckiego klimatu. Żeby nie było - ja też byłem (i jestem) jednym z tych fanów.

I co tu dużo mówić. Skończyłem całość, zrobiłem chyba wszystkie sidequesty, ostro eksplorowałem teren w poszukiwaniu chowającego się przede mną lootu (z powodzeniem) i tradycyjnie szukałem granic, które gra stawia userowi. Wszystkie nurtujące odpowiedzi i klucz do zagadki wszechgothika są elegancko spakowane w recenzję i towarzyszące jej grafiki. Werdykt i ocena będą pewnie zaskakujące, ale w 100% uczciwe i przemyślane.



Oczywiście internet na premierę pisma zareagował po swojemu. Zamiast się cieszyć i komentować (chyba, że ze oznakę radości można uznać prośby o skany) tudzież pytać, forumowa brać ma swoje teorie. Wybór części z nich:

Dla mnie najlepsze recenzje,to te pisane przez graczy,a nie sponsorowane artykuły z kolorowych pism.Już się kiedyś mocno przejechałem na recenzji przed premierą Dungeon Siege II w kolorowym piśmie


To user-dinozaur (choć wygodniej go będzie opisać jako dinozaur1) - ostatnią recenzję przeczytał 5 lat temu, a Dungeon Siege II z 80 na metacritics ocenił jako "niegrywalny crap". Ale czemu się dziwić, skoro wziąłem średnią ocen ze sponsorowanego portalu zbierającego oceny ze sponsorowanych pism.


Zgadzam, się z Tobą, lepiej polegać na opinii innych graczy bo przynajmniej jest pewność, że piszą to bo chcą i co chcą i nie opierają się na "pismach kolorowych"


Typ: forumowy wyga, andegrandowiec popierający internetowych swojaków stojących w opozycji do komercyjnej codzienności. To w zasadzie powinno doczekać się opracowania w nonsensopedii


Przemysł opisowo-gazetowo-growy zszedł z tego świata wraz z ostatnim numerem Gamblera


User-dinozaur2. A w zasadzie dinozaur 0. Chociaż może tak zaszczytny tytuł należy się tym, dla których dziennikarstwo growe skończyło się na Bajtku i Top Secret'cie i lubią się z tym poglądem obnosić. W każdym razie post ucieszył i odmłodził Alexa.
Wpis był oczywiście dłuższy, ale wklejony tu w całości popsułby siłę działania ponadczasowego tekstu o Gamblerze.


ale takie są widać prawa rynkowe wg Backside'a - wciskać ciemnotę na maksa, a nuż ciemny naród kupi. Nie myślałeś o karierze polityka?


Gdyby Kalisz się mniej pocił, to już bym dawno służył mu za podnóżek!


I smaczek na koniec!

Tak się składa że znam środowisko dziennikarskie od kuchni,i Pan jako dziennikarz powinien wiedziec co to pomówienie, a co wolność słowa.Nie wystraszyłem się, i nie dam sobie zamknąć gęby.


Niestety wicie się jak piskorz się nie udało i wyszło na jaw, że ocena gry jest zależna od ilości koksu i szampana, które zafundowało mi CDP (że o weekendzie w Bawarii od JoWoodu nie wspomnę). Następnym razem poproszę, żeby do zestawu dołączono kilka botów-klakierów czy jakiś chwalący mnie skrypt.



Więcej o uber-fachowych tekstach, DVD i reszcie tutaj: http://www.ksgry.pl/specjalne/wydanie.asp?Artykul=4951




* Tak, oczywiście pierwsza recenzja niemieckiej gry zawsze będzie niemiecka. Ba, do dziś niemieckojęzyczne gry wychodzą dla Rzeszy trójkąta Niemcy-Austria-Szwajcaria co najmniej kilka miesięcy wcześniej niż w innych krajach.

** z tym crapem to oczywiście żarcik, gra dostała dość wysoką notę

11 czerwca, 2010

Praktyczne Vademecum Nerda - STAGE #1

Nieliczni nerdami się rodzą, niektórzy nimi zostają, ale zdecydowana większość może o byciu nimi tylko pomarzyć... albo przyłożyć się do nauki! Oczywiście nie myślcie, że od razu będzie w stanie wszystko ogarnąć. Tylko wybrani dostępują zaszczytu przejścia pierwszego levelu, zdobycia wirtualnego białego pasa i obcowania z legendarnymi mistrzami, którzy osiągnęli nieosiągalny poziom, porównywalny z lewitacją tybetańskiego mnicha na czubku Mount Everest.
Ale trochę praktyki nigdy nie zaszkodzi.


.... loading ....

NEW GAME:
Difficulty mode: Easy (a.k.a. Daddy, Can I Play?)

STAGE #1



Istnieje wiele solucji dotyczących pierwszego etapu, ale my jesteśmy pewni, że nasza jest jak najbardziej słuszna. Po pierwsze - i po ostatnie na dziś - należy zmienić słownictwo. Albo lepiej przekonwertować lub je zmorphować. Czemu? Bo język człowieka nauki i ulicy jest już zwyczajnie nudny, a otaczający nas świat (czyli głównie wirtualny) aż prosi się o wytrysk potok słów, których już samo brzmienie powali rozmówcę na kolana. Albo spowoduje chociaż drżenie nozdrzy:


b-side: Czy zgadzasz się, że: "Nic nie błyszczy tak mocno, jak strumień świeżo popuszczonej z żyły krwi w promieniach letniego słońca na tle angielskiego portu"

knicz: Jest coś, co blyszczy mocniej. Struny gitary elektrycznej w paszczy smoka, pokryte jego śliną, dosiadanego przez brodatego wikinga. W samo południe rzecz jasna.

Tu chwila przerwy i pochylenie się nad merytoryczną wartością porównania. Knicz posądził mnie o lekkomyślność, bowiem w adwersarzu może nie tętnić krew, a kwas. I wtedy z błyszczenia nici. Miał rację, nie dopisałem, że chodzi o krew pirata-majtka. Bo w końcu taki bazowy przeciwnik na okręcie ma w żyłach czystą mieszaninę krwi i grogu 50%-50%, więc jucha lśni jeszcze bardziej! Ba, może się nawet zajarać, gdy żar Zeusa da się we znaki.

b-side: No nie wiem. Imo... wygrywa - czubek damasceńskiej stali z Ostrej Jak Liście Lotosu o Wschodzie katany zgrabnie obracanej w rękach ninjy podczas finezyjnego pozbawianie głowy Stranika Dojo stylem Dande-no Kokoro-no-Daido w blasku księżycowej poświaty.

W tym momencie przeszliście 90% STAGE #1 i należy zmierzyć się z final bossem. Jako, że to tylko początek, boss będzie słownym lamusem... ale nie dajcie się zwieść. W końcu boss to boss.

knicz: Musisz zamienić ninje na Wolverine'a. Może nie jest tak zajebisty jak ninja, ale bardziej błyszczy. No i ninja robi TO tylko raz, a Rosomak sześć.

b-side: No, ale gdzie tam wstawić ninję w takim razie? Musi tam być.

knicz: W tle. niech kieruje promienie na ostrze...

b-side: ...i czuwa nad akcją.


STAGE #1 COMPLETED!!!

Enemies: 100%
Secrets: 0/0




10 czerwca, 2010

Pokaz gier 1C po mojemu



Prawie_absolutnie_luzackie podsumowanie wyjazdu, którego szczegóły powinny pozostać ścisłą tajemnicą.

W każdym razie na Captain Blooda czekam totalnie!


03 kwietnia, 2010

Primaaprilisowe suchary

Są tacy, którzy 1 kwietnia wykorzystują na zrobienie naprawdę porządnego dowcipu. Kombinują z grafiką, wymyślają fake'i, kręcą wideo - wszystko po to, aby żart był śmieszniejszy albo przekonał, że tak naprawdę nie jest żartem, ale sensacyjną informacją.

Mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnął oczywiście Blizzard. I czemu się dziwić - gigantyczna firma zatrudnia kilkuset nerdów, którzy pomiędzy kolejnymi linijkami kodu przechadzają się w alejkach pełnych figurek potworów, więc mogą na jeden dzień oderwać się od pracy i stworzyć nową postać do Diablo III wraz z animacją prezentującą jej skille:




Słynący żartem kraj nadwiślański też nie jest gorszy. Chyba najbardziej w pamięci utkwi mi to co wysmażył GOL ze 2 lata temu. Poinformowali o zapowiedzi nowej gry MMORPG przygotowywanej przez polskie studio dodając z czasem kolejne, enigmatyczne informacje, które na żart nie wyglądały. Akcję zwieńczyło zakulisowe wideo z twórcami, jak się okazało kolejnymi redaktorami GOL-a, którzy w naprawdę niechudy sposób wykładali tajniki fabuły i pomysłów. W tym roku też zresztą źle nie było - http://tvgry.pl/?ID=932



Okej, tyle pochwał. A teraz o sucharach, a tych co roku pojawia się masa utrzymująca się na poziomie średniej gimnazjalnej wkręty. Przepis na suchara: bierzemy BARDZO ZNANY TYTUŁ i dołączamy do niego NIEPRAWDOPODOBNĄ INFORMACJĘ! No to jedziemy z przeglądem tegorocznych słabiaków:

- antyczny polski shooter Pył będzie na PS3
- Sony zapowiada grę online o Smurfach
- seria The Sims zostanie anulowana ze względu na kontrowersje
- Twócy GTA na krawędzi (choć wspomnienie o "brytyjskim oddziale polskiego magazynu Top Secret" jest jeszcze niezłe)
- OnLive w abonamencie z Neostradą
- Pan Tadeusz w wersji krwawej (i piękne artworki do tego: okładka filmu z czerwonym filtrem + szkic z książki z wklejonym iPodem).
- cena gry w sklepie wynosząca 9999999 zł
- Nintendo zapowiada gry na iPada z opcją cross-platformowego online'u

i mój ulubiony:

- Modern Warfare 3 stworzy City Interactive - iksde, iksde, iksde11!!!1one!one1!!


Po przeczytaniu kilku napisałem na swoim blipie "Czekam na "Znamy datę premiery DNF". Cóż, po 20 minutach znalazłem na FilesPlanet demo nowej odsłony księcia.

Nie, nie będzie pointy "kiedyś było lepiej" albo "połamałem sobie zęby na sucharach" (to by zahaczało, bez mała, o 'beton'). Ale fajniej byłoby widzieć mniej, a konkretniej




PS
Autorzy nieśmiesznych newsów absolutnie nieistotni.

22 lutego, 2010

Czas przyszły dokonany

Przeglądając regularnie growy newsy łatwo natknąć się na jakieś powtarzalne schematy czy małą regułę, którą znacznie bardziej kewl jest nazywać "trendem". Czasami to miłe sprawy, a czasami mechanizmy brutalnego świata korporacji, ciasnych deadlinów i boxów, przeliczania kasy na kokę i udziały w Dubaju, dźgania nożem niewygodnych programistów i produkcyjnego procesu nad którym piecze mają kopie szefów Dilbertów.


Największe hity już wyszły, fajnie się w nie gra, ale czas przestawić busolę na jakiś istniejący cel. Z marcowym premier najciekawiej zapowiada się Just Cause 2. Wersja alpha, którą ogrywałem w angielskim studiu Eidos, była - bez mała - wyjebana. Świetne zrobione filmiki na YT stale podgrzewają atmosferę i z sequela przeciętnej (a przynajmniej tak ludzie mówio w sieci) jedynki robi się hit.



I co dalej? Gra prawie gotowa, stado graczy (w tym niżej podpisany) napaleni jak Jamajczycy, odliczanie do premiery wspomagane bulgotem śliny... i to najlepszy moment, żeby ogłosić megafatalną decyzję. Otóż, gra nie obsługuje DX9, więc userzy Windowsa XP mogą o graniu pomarzyć. Albo dołożyć kilka stówek do gry i zakupić Vistę lub Siódemkę, poprzedzając instalację gry babraniem się w softwarze, które uwłacza człowiekowi bardziej niż prasowanie koszul.

Ale nie o tym. Tylko o ... szacunku dla gracza? Nie, to brzmi zbyt patetycznie. Może o jakiejś przejrzystości zasad? Wydawca najpierw nakręca wszystkich, że gra fajna, żeby na samym finiszu dodać: "Nie, Ty nie zagrasz". Wiadomo - 90% zysku przyniosą konsole, ale po co w ogóle robienie takiej tajemnicy.

Po co? Bo tak jest łatwiej. Identyczna sytuacja miała miejsca przed premierą Modern Warfare 2. Pamiętacie matchmaking, brak LAN-u i Hitlera? Ci goście od miesięcy wiedzieli czego nie będzie, ale nikt pary nie puścił, żeby przypadkiem te 100 000 maniaków multi, klanowców i n0-life'ów nie zdążyło "ostygnąć", odpuszczając sobie MW2 na rzecz Bad Company 2.

Praktyka co najmniej niepokojąca. DLa PC-towców oczywiście negatywna, bo nie dość, że coś przestaje być "normalne", to jeszcze pomimo wodospadów flame'u, kurew i innych jobów - "wszyscy"tę grę kupili. Czyli zielone światełko dla wolnej amerykanki marketingu i robienia z rynkiem pecetowym co się żywnie podoba.


Tak, mam konsolę i gram na niej, ale nikt mi nie wmówi, że PC to przeszłość i że jest coś wygodniejszego od myszki jeśli chodzi o precyzyjne shootery. I zwyczajnie nie podoba mi się, że jedyną zachętą do grania ma być ten "kij", czyli "kup sobie konsolę albo nowy system" (bo oczywiście DX9 jak najbardziej nadaje się do obsługi nowych gier, co udowodnił Crysis czy Far Cry 2)

28 stycznia, 2010

Multi w MW2 ssie coraz bardziej.

Infinity Ward zrobiło naprawdę wszystko, żeby popsuć sobie opinię u PC-towców. Nie dość, że spaprali banalne sprawy techniczne kasując możliwości, które w multiplayerze były OD ZAWSZE, to jeszcze sam gameplay jest mieszaniną nowych pomysłów z ADHD.

Ja wiedziałem, że tak będzie. Po fatalnych newsach, wiedziałem, że w to nie będzie się grało tak fajnie jak kiedyś. Ale w końcu brak swobody w dobieraniu serwerów można przeboleć, nie? I wiedziałem, że sam gameplay to żyleta. Nowoczesne boje, koszenie przez ściany, non-stop UAV, setki sposobów na wykurzenie kamperów, termowizja, naloty... no jak w amerykańskim filmie.

Mijały kolejne godziny trzaskania po sieci i coś było nie tak. Czy to mój podupadający skill? Zła forma? Kiepska faza? Po części na pewno tak, ale czułem, że jest tu szereg rzeczy naprawdę "nie tak". Minęlo kolejnych kilka godzin i widać jak na dłoni ile rzeczy jest tu "nie tak":

1. Kill-streaki
Pozornie fantastyczna sprawa. Za ciągi killów nabijają się specjalne ataki. A jak wygląda w praktyce? Do pierwszego helikoptera/ostrzału z samolotu. Heli to superbohater - ma megamoc, zabija w sekundę, widzi przez szkło, ściany, blachy, kamienie. Aha - i genialnie rozprawia się ze spawn pointami. Efekt jest taki, że jak wróg zajmie sztab, czasami nie ma fizycznej możliwości jego odbicia. Bo heli zdejmuje mnie pół sekundy po zrespawnowaniu (i wszystkich obok), a właściciel streaka na nowo zbiera pulę fragów i ma po kilku sekundach nowy helikopter do dyspozycji.

2. Padaka
Niektóre mapy pozwalają trochę rozwinąć skrzydła mikro-taktyki, a inne - to esencja growego ADHD. Albo - jak to zauważył Tadek 'Zooltar' - nieudolne naśladowanie Quake'a. Plansze miejskie są niewielkie i tak obfite w detale, że kille lecą nieraz z przysłowiowej dupy. Ktoś się zaszyje w jakimś kąciku, ktoś biega po dachu, ktoś się respawnuje za plecami(!). I z klimatycznego działania faktycznie robi się sprayowanie.

3. Serwery
IWNET to największa żenada w historii shooterów. Pierwsze miesiące "wybaczania" złego działania się skończyły, górę bierze frustracja. Powymyślali kilkanaście z góry narzuconych trybów gier, ale podstawowych opcji czy mapy(!) wybrać nie można. Więc każda gra to zabawa z przypadkową ekipą - wymiatającymi klanami albo lamusami, którzy nie zrozumieli słowa "HQ" i zobaczyli słowa "PRO".

To jedna sprawa. Druga to technikalia. Multi MW2 ma ogromne problemy z działaniem - a to się nie da połączyć z grą, a to bez przerwy dobiera i wyrzuca graczy z kolejki, a to lobby gry się zamyka, a to steam się rozłącza(?), a to wyskakuje jakiś inny kłopot. I tak czekanie na jedną partyjkę może spokojnie skończyć się 10 minutami oczekiwania. 2009 rok? Hello??

6. Lagi!!!
Jak można się dobrze bawić, jeśli zawodzą tak podstawowe podstawy? W MW2 hostem nie jest serwer - wynajmowana przestrzeń dla graczy, która ma służyć temu, żeby wszystkim grało się DOBRZE. Hostem jest gracz - losowo wybierany. Czasami taki, przez którego gra laguje. A czasami host sobie idzie i na kilkanaście sekund gra się zatrzymuje.

To niby wszystko drobiazgi, ale chwilka - czy w shooterach nie chodzi też o jakieś flow? O to, że akcja się ciągnie i ciągnie, a nie jest co chwila przerywana "problemami technicznymi", pomijając średnią mechanikę?

5. Krok w tył LEGENDY
Boli jeszcze jedna rzecz. My nie mamy do czynienia tylko z "dobrze rokującym sobie shooterem" tylko kontynuacją legendy. I kontynuacją Modern Warfare 2, które położyło kamień milowy w historii nowoczesnego multi w fpsach. I seuqel do legendy nie dorósł - wydaje się momentami wręcz przeciętny.

Co będzie dalej? Na MW3 też będziemy czekali przebierając nogami i wyobrażając sobie krainy strzelanych wspaniałości? Czy przejdzie jak blockbustery - głośno reklamowany przed premierą, zapomniany w styczniu kolejnego roku? W sumie mnie to już nie obchodzi - dobrych gier wychodzi na tyle dużo, że brakuje nawet ochoty do rozczulania się nad jedną serią.

Zwłaszcza, że nadchodzi Bad Company 2.

24 stycznia, 2010

Stare, naprawdę dobre czasy.

Tak, są momenty w historii gier - i naszej jako graczy - których nie tylko nie zapomnimy do k0ńca życia, ale i odświeżymy po latach (przez plik *.exe) bez krępującego skonfudowania: "I ja się tym tak kiedyś jarałem?!?"


Wspomnienie na szybko. Medytacja nad podręcznikiem zaowocowała ciągiem skrajnie-nie- związanych-z-tematem I Wojny Światowej ciągów skojarzeń. Jedno z nich brzmi (zajebiście) - "Hej, Maciek powiedział kiedyś coś w języku kultystów z Blooda". Szybkie googlnięcie i 10 minut czasu spożytkowane na poznanie fascynującej historii jakiegoś amerykańskiego Swarożyca i wiernej mu armii truposzów, w legendarnego shootera studia Monolith.

A do tego skrót fabuły. Ok, czemu nie? Szybko okazało się, że każdy epizod jest naszpikowany smaczkami dla fanów horroru. Znawcy filmów i literatury (Ci hardkorowi) po wnikliwym badaniu poziomów odkryją masę easter horror-eagów. Takich typu gadżet na ścianie, "kultowy" (dla całej setki ludzi) tekst, czy jakiś większy obiekt albo całą scenkę (np. nawiązanie do palenia ciała Frankensteina na łajbie w lodowej scenerii).

Nie trzeba być jednak mega-znawcą tematu, żeby tą grą się szczerze zachwycić. Wystarczy kilka minut skakanie kodem po poziomach. Plonący zombie, kopanie czaszek, posługujący się własnym, gotycko-łacińskim(six!) językiem zakapturzeni kultyści? Zwariowany, surrealistyczny pociąg, wesołe miasteczko i dom strachów, XIX-wieczne posiadłości? Srogi miód!



Oczywiste jest, że shootery dziś to mechanika z innej planety. Ile osób wzdrygnie się na myśl, że spędzili kilkadziesiąt godzin bez użycia myszki, reloadu, wychylenia, przybliżenia celowania? A ile uśmiechnie wspominając magiczną SPACJĘ, która otwierała sekretne miejsca od których opadała szczena? Albo paletę broni od 1 do 0?

Dla mnie ta gra wywalczyła sobie nieśmiertelność. MOHAA nie odpalę już nigdy w życiu. Nie będę też więcej wspominał desantu na plaży Omaha jako oszałamiającego przeżycia - już z 5 lat temu zorientowałem się, że ta gra to wirtualny skansen z tabliczką "Zobacz jak wyglądał pierwszy, realistyczny shooter w klimatach IIWŚ" (tak, realistyczny - bez labiryntu z Hitlerem-robotem, alienów i kościotrupów).

A Blood? To symbol innej epoki, jak Duke Nukem 3D, Doom czy Shadow Warrior. Epoki 2D/3D, gdzie poziomy budowało się jak z klocków LEGO. Gdzie zamiast kilkugodzinnej pogoni za trzymającą w napięciu akcją, było 4x dłuższe kluczenie po przegiętych lokacjach w poszukiwaniu naboi, broni, kluczy, wejść, wyjść itd przeplatane masakrą i sączącym się z rozpikselowanych tekstów klimatem.


BTW - języków kultystów naprawdę istnieje: http://blood.wiki-site.com/index.php/Cultist_Language. A zatem... bhuuesco marana malax!