Każdy z nas dostaje w tygodniu masę reklam. W moim przypadku większość związana jest z gamingiem. Informacje o produkcji czy premierze jakiejś gry, nowych screenach, wersjach demo, aktualizacjach MMO to norma. Ale kiedy widzę, że w tytule newsa pada nazwa gry i słowo "t-shirt", czuję, że musi coś być nie tak.
Ostatni raz reklamę koszulki dostałem z listy mailingowej fan-page'u Erica Claptona - bo merchandising u gwiazd muzyki pop jest na porządku dziennym. Dziś "ostatni raz" staje się "przedostatnim", a faktycznie ostatni miał miejsce dziś. Uroczy mail nosił tytuł " Bodycount T-shirt now available at Insert Coin". Wow, muszę to mieć!
Dramat, czy raczej żenadka, sytuacji z koszulkami Insert Coin ma, nomen omen, dwie strony. Pierwsza - jak bardzo musi być zdesperowany wydawca tego badziewia, jakim jest
Skoro mamy przed oczami wizualizację (tak, to jedyny model z kolekcji) to dodajmy - t-shirt z ukrytą inspiracją grą. Wiecie, taki przeznaczony dla grona ~1000 fanów z całego świata, którzy naprawdę dali się wciągnąć i skojarzą bez podpowiadania, że to kółeczko z giwerą to symbol z gry Bodycount. I nie przejmą się nic nie mówiącym napisałem Kaluka. Ani tym, że szary kawał materiału z delikatnym mazem kosztuje 40$.
A "mistrzowie kodu" od dziś nazywają się dla mnie Mailmasters.
AKTUALIZACJA
http://gamezilla.komputerswiat.pl/newsy/2011/38/codemasters-zamykaja-studio-odpowiedzialne-za-bodycount - to trochę zmienia postać rzeczy. Noszenie koszulki, która posiada nadruk z nic nie mówiącym słowem na klasie, znaczkiem dla wtajemniczonym, związanym z beznadziejną grą, która nie doczeka się rozszerzeń i DLC, a jej twórcy odeszli w niebyt shooterowej historii, to w 100% hipsterska sprawa. Mainstream - never again!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz