02 grudnia, 2011

Kup pan promkę!

Tekst pierwotnie ukazał się tu: http://polygamia.pl/blogi/uberplay/2011/12/kup_pan_promke

"Niedano w sieci zbiegło się kilka wydarzeń, które wyzwoliły wcześniej szerzej nie poruszany temat sprzedawania „promek”, czyli wersji promocyjnych gier – czy to normalne czy przejaw buractwa? Chociaż dominujące głosy odpowiadają raczej na pytanie o skalę tego drugiego. Ale najpierw kilka słów jak to wszystko wygląda od kuchni.



Redakcje najczęściej dostają gry przed premierą, czyli wtedy, kiedy wersji sklepowych fizycznie nie ma nawet w magazynach. Dlatego wydawcy przygotowują specjalne płytki zawierające pełną wersję gry ("wersję review”, pospolicie zwaną "rewką"), które dostarczą recenzentom. Nie zawsze są to finalne wersje gry, nie zawsze obsługują wszystko to co powinny, a w przypadku konsol najczęściej wymagają specjalnego, developerskiego ps3 czy x360, a na zwykłym sprzęcie nie pójdą. Oprócz tego wydawcy tworzą też wersje promocyjne – i dla dziennikarzy, i dla testerów i dla różnych klientów. Zawartość tych płytek nie różni się niczym od tego co kupimy w sklepie.

„Promki” dostaje się albo do recenzji albo zwyczajnie do pogrania – taki przywilej pracy w growej branży. I taki profit dystrybutora, który mniej czy bardziej ma pewność, że dziennikarze będą grali w jego grę, zamiast w co innego. A do tego nie musi uszczuplać swojego magazynu o droższe w produkcji wersje sklepowe. Aby uniknąć jednak nieprzyjemnych sytuacji, wersje promocyjne różnią się od tych zwykłych wizualnie. W przypadku X360 pudełka mają lekko zacieniowaną grafikę i charakterystyczny żółty pasek z napisem „PROMOTIONAL COPY, NOT FOR SALE” (wersja promocyjna, nie na sprzedaż), w przypadku PS3 to biała płytka z napisami w plastikowym cd-boxie. W ten sposób gra pozostaje „w rodzinie” i zalega na półce dziennikarza albo krąży po redakcji i znajomych… ale z drugiej strony mamy do czynienia z normalnie działającą grą, którą równie dobrze można sprzedać.

 Wersje "promo" na X360 różnią się od tych sklepowych tylko kolorem okładki, obecnością paska i brakiem instrukcji.

Temat rozpoczął się niepozornie. Jeden z popularnych growych bloggerów wrzucił na Allegro aukcję na której sprzedawał zwykłą, sklepową wersję gry, do której dołączył między innymi… zdjęcie z autografem swoim i swojego kompana z co-opa. Przez Facebooka rozpoczęła się krótka krytyka takich działań, która szybko zamieniła się w ogólną rozmowę o tego typu kontrowersyjnych sprawach, z naciskiem właśnie na handel „promkami”. Okazało się, że na Allegro można kupić całkiem sporo wersji promocyjnych, w tym te bardzo świeże. I wycenione prawie jak nówki.

Główny pogląd na sprawę jest taki, jak w pierwszym akapicie – handlowanie tego typu rzeczami to „buractwo”. Nie chodzi o to, żeby koniecznie korzystać z otrzymanej „promki”,  ale o zasadę – dostajemy grę, żeby z niej w jakiś sposób korzystać, ale nie bezpośrednio się wzbogacić. Oprócz czystego przestrzegania prawa (czyli napisu na pudełku/płycie informującego, że to gra nie na sprzedaż) chodzi też o zwykłą przyzwoitość, także w stosunku do polskiego wydawcy.

Problem pojawia się najczęściej na szczeblu mniejszych redakcji czy młodszych osób, które nie zarabiają, pisanie o grach traktują hobbystycznie i nie dostają za nie kasy. Często jedynym wynagrodzeniem jest właśnie gra, a że "promka" różni się głównie brakiem drukowanej instrukcji, łatwo ją spieniężyć.

Pytanie tylko – jak daleko powinien sięgać taki pogląd i potępianie nieetycznej sprzedaży? Czasami zwyczajnie przekracza granice zdrowego rozsądku. Na Facebooku ktoś poczuł w sobie moc szeryfa i założył stronę na której tropi i wyśmiewa sprzedaż wersji promocyjnych na aukcjach. Dostało się nie tylko handlarzom xboxowymi promkami, ale też sprzedawcom kartek z kodami na ściągnięcie obu Wiedźminów, które CD Projekt rozdawał w pakiecie każdemu uczestnikowi ich jesiennej konferencji. Większość dziennikarzy ma obie części przygód Wieśka, nie wszyscy za to mają grających znajomych, którym mogą to sprezentować (albo PC, który pociągnie Wiedźmina 2). Wyrzucić kartkę na śmieci? Oddać anonimowemu kolesiowi z forum, który sam to sprzeda? Powiesić w ramce na ścianie, bo na odwrocie kartki znajdują się „podziękowania za udział w konferencji” (co autor uznaje za -uh- ważną część ulotki)?

Jeszcze więcej wątpliwości wzbudza odsprzedawanie zwykłych, sklepowych wersji - czasami w ramach prezentu otrzymuje się właśnie zafoliowaną grę bez promkowych obwarowań. Poczucie trzymania się zasad przegrywa z logiką. Jeśli sam kupię sobie film i obejrzę, to odsprzedaję towar. Jeśli dostanę go w prezencie, nic się nie zmienia. Zobaczę, sprzedam. Zresztą nie trzeba zobaczyć, żeby zrobić z taką rzeczą to, na co się ma ochotę. A czy coś się zmienia w przypadku zafoliowanej gry z pokazu prasowego? Warto cały czas pamiętać, że mówimy nie tylko o naczelnych portali, przez ręce których tygodniowo przewija się sporo gier i materiałów promocyjnych, ale również tych początkujących.

Najbardziej wyrazista pozostaje sprawa sprzedaży "promek", choć po dłuższym zastanowieniu można dojść do wniosku, że istnieje również niepisana zasada, że rzadki, promocyjny towar po pewnym czasie staje się... kolekcjonerski. Dla świata gier to raczej nowość, ale kolekcjonerzy innych rzeczy od dawna szaleją za limitowanymi przedmiotami, które przydadzą im się(?) znacznie bardziej niż zasypywanemu ulotkami i gadżetami dziennikarzowi, który większość tych rzeczy z braku miejsca wywali albo upchnie do szafy. Najlepszy przykład tego dał chyba Angry Video Game Nerd poszukując jak najbardziej autentycznego, złotego kartridża Nintendo World Championships...





..mamy jednak dopiero 2011 rok i nic nie zmieni faktu, że sprzedawana "promka" Dark Souls, od której zaczęła się właściwa facebookowa dyskusja, to po prostu zwykły obciach."



P.S. - autor nigdy nie sprzedał żadnej wersji promocyjnej, a co mógł to rozdał.

Brak komentarzy: